JEDEN DZIEŃ Z ŻYCIA EMERYTA

0.30 - właśnie pół godziny temu zasnąłem i śni mi się milion wygrany w totolotka. W rzeczywistości czyli na tzw. jawie nigdy nie próbowałem nawet wypełnić kuponów. Dziwny sen.

2.00 - kot wskakuje na moje łóżko (dzieje się to jeżeli jest w domu, bo często spędza noc w terenie, co przypomina mi moją własną młodość), otóż wskakuje, siada na kołdrze na moim brzuchu, potem na klatce piersiowej. Wstaję, idę do kuchni, kroję wątróbkę, nalewam mleko do miseczki.

2.30 - ponownie kłądę się do łóżka. Zaczynam liczyć ile słów można utworzyć z liter wyrazu "konsument" lub "piwowarstwo".

3.15 - dochodzę do wniosku, że zamiast zliczać litery zasnę szybciej przypominając sobie nazwiska generałów II Rzeczypospolitej (niedawno czytałem książkę na ten temat) albo angielskie nazwy roślin ogrodowych. Nie mam okazji, by porozmawiać po angielsku więc zapominam słów. Wiem zresztą, że to wykrętne tłumacznie, bo zapominam również wiele słów polskich. Teraz we śnie mogę się przyznać do starości chociaż ludzie mówią, że "trzymam się dobrze jak na swoje lata". Hm... Zasypiam.

4.30 - budzi się żona, łóżka są obok siebie, próbujemy pieszczot chociaż jednak to nie to samo co dawniej. Zasypiam po raz trzeci.

6.45 - synowa budzi mnie filiżanką dobrej kawy. Drugą przynosi dla żony. Wypijam a następnie próbuję zorwiązywać krzyżówki czy jolki jednak o tak wczesnej porze nie idzie mi to najlepiej.

8.30- robię sobie w kuchni śniadanie: pieczywa niewiele (w tym wieku potrawy zawierające mąkę trzeba (?) ograniczać), sok pomarańczowy lub grejpfrutowy, parówki lub jajko. Bez fanaberii. Tak prawdopodobnie odżywia się mniej więcej połowa mieszkańców naszej planety. Ta połowa, która w ogóle coś jada, bo - jak czytam - są miejsca np. w Afryce, w których dla wielu ludzi jedzenie nie jest czynnością wykonywaną codziennie. I nie dlatego żeby nie chcieli. Ale za wczesna pora, by rozpatrywać jakiekolwiek materie polityczne nawet w ich aspekcie kulinarnym. Zaglądam do zapisanej wczoraj wieczorem kartki z "planem zajęć" na dziś. Najczęściej są to niestety rachunki do zapłacenia co wiąże się z wyjściem na pocztę lub do banku, czasem też - aczkolwiek z innych powodów - do biblioteki czy jakiegoś sklepu. Młodzi twierdzą wprawdzie i próbują mnie przekonywać, że wszystko to lub prawie wszystko mógłbym załatwić przez Internet, nie wychodząc z domu. Chyba mają rację: mógłbym. Ale nie chcę. Bardzo rzadko - jeżeli w ogóle - widzę się i rozmawiam z swoimi rówieśnikami. Jeżeli jednak, to słyszę niemal wyłącznie narzekania na złe czasy i złych ludzi a oba te czynniki wpływają - w ich "świętym" przekonaniu - iż uczciwy i dobry ale źle przez Stwórcę umieszczony w czasie człowiek zapada na zdrowiu a wtenczas dopiero zaczyna się najgorsze zło: wizyty u lekarzy i - oczywiście błędne - leczenie przez nich prawdziwych (ja niekiedy myślę, że czasem także wyimaginowanych) dolegliwości. Szczęśliwie do chwili obecnej czuję się zupełnie zdrowy i myślę - a podpowiada mi to także żona - że ruch (spacery, rower, gimnastyka) oraz kontakt z ludźmi, nawet nie koniecznie sympatyczny, chroni przed umysłowym zdziczeniem i prymitywizacją a tkaże przed przypisywaniem nadmiernej wagi zupełnie drobnym przypadkom niby patologicznym. Każdy ból w kostce czy zadraśnięcie, każde kichnięcie czy zaburzenie snu a nawet tzw. kac czyli złe samopoczucie po przepiciu może dla takiego staruszka stać się objawem niemal śmiertelnej choroby, której trzeba podporządkować cały styl życia. Gdy nie można samochodem - jest w domu tylko jeden a młodzi oczywiście mają pierwszeństwo - korzystam z komunikacji miejskiej. Jako staruszek mam bezpłatny bilet na wszystkie linie.

9.15 - włączam komputer. Lubię surfować w internecie ale poranną sesję poświęcam niemal całkowicie jedynie przeglądaniu poczty (e-mailów) i czytaniu codziennej prasy. Zwykle dochodzę do wniosku, że nic mnie właściwie nie interesuje. To po co czytam?

10.00 - wychodzę z domu.

12.00 - wracam i robię sobie drugą kawę. Robię jakieś porządki w swoich ciuchach i papierach. Czasem natrafiam przy tej okazji na dawno nie otwierane, zagubione gdzieś w czeluściach szafy bibliotecznej książki. Zawsze znajduję w nich coś ciekawego co przywraca mi radość życia i ochotę do działania.

14.00 - żona podaje obiad. To najmilsza chwila całego dnia. Po obiedzie trzecia (i zwykle ostatnia) filiżanka ulubionego napoju. Czasem z jakimś ciasteczkiem, które jednak dzielę z.

15.15 - wypoczynek. Nie wiem po czym, bo wcale nie jestem zmęczony. Kładę się na kanapie, natychmiast zjawia się pies, żeby położyć się na łóżku muszę usunąć z niego kota. Mam więc wybór form tego niezbyt chcianego wypoczynku. Mogę jednak rozmawiać z żoną zanim ona zaśnie a potem posłuchać radia lub czytać.

16.00 - spacer z psem potem kwadrans na rowerze. Podobno dla zdrowia.

16.45 - zaczynam pisanie. Sam się sobie dziwię ale przypomina mi to młodość, gdy jeszcze jako uczeń a potem pracownik chętnie współpracowałem z czasopismami, które chciały to co pisałem drukować. Głównie były to wiersze ale wiek średni tak był wypełniony pracą zawodową, że o żadnej grafomanii mowy być nie mogło. Teraz na starość znowu piszę i robię to zwykle o tej porze. Gdy brakuje "natchnienia" (tak to podobno nazywają prawdziwi poeci) - rozwiązuję krzyżówki.

18.50 - zaczynają się programy informacyjne w telewizji. Przechodzę do pokoju telewizyjnego, gdzie żona właśnie głośno komentuje to co ogląda. Za mną kot, więc najpierw daję mu jeść i pić potem siadam.

20.30 - ponownie włączam Internet. Te same w większości informacje, które nudziły mnie rano. Ale lubię fora dyskusyjne chociaż język używany przez niektórych internautów jest zbyt wulgarny i często obraźliwy. Ja staram się, żeby moje posty były wyważone i nikomu nie robiły krzywdy ale polemizuję dość ostro z poniektórymi osobami, które nie mając często zielonego pojęcia o danej sprawie wypowiadają się jakby byli autorytetami. Lubię taki Internet pomimo że panuje przekonanie, że nie jest to rozrywka dla emerytów. Dlaczego? Dla mnie jest to raczej sympatyczne zakończenie dnia.

22.30 - udaję się do sypialni. W modlitwie dziękuję Bogu za cały dzień. Kładę się do łóżka.

00.00 - śni mi się że zostałem ambasadorem w republice Nauru (zdaje się, że jest to monarchia) ponieważ przepłynąłem przez ocean kajakiem. Zbudziły mnie tamtejsze papugi.

00.30 - liczę ile nowych słów można utworzyć z liter wchodzących w skłąd wyrazu "zaciemnienie"